Największą atrakcją turystyczną Prefektury Fukui leżącej na zachodnim brzegu wyspy Honsiu, jest klif samobójców Tōjinbō (東尋坊) i właśnie to miejsce było głównym celem naszej podróży. Wyruszyliśmy z Hiroshim mimo niepewnej pogody, ale na miejscu okazało się, że właśnie taka pogoda, najlepiej harmonizuje z dramatyczną, czy nawet makabryczną specjalnością tego miejsca. Początkowo jechaliśmy pociągiem i wówczas udało mi się sfotografować dużą połać płaskiego terenu pokrytego zatopionymi o tej porze roku polami ryżowymi. Ten „powodziowy” krajobraz charakterystyczny dla Japonii, widywałam także w wielu innych miejscach, ale o tym napiszę osobno.
Pola ryżowe w prefekturze Fukui
Pociągiem dojechaliśmy do miasteczka Awara Onsen. Ma ono dwie turystyczne specjalności. Po pierwsze, jak sama nazwa wskazuje, słynie atrakcyjnymi onsenami czyli kąpielami w gorących źródłach, ale tej atrakcji wówczas nie udało mi się zakosztować. Po drugie tu przesiadają się z pociągu na autobus chętni do obejrzenia klifu. Tōjinbō to formacja skalna, która sięga w głąb Morza Japońskiego, atakując go niczym zbrojna szponami łapa drapieżnika. Właśnie to miejsce chcieliśmy obejrzeć chcieliśmy obejrzeć.
Miejscowość tę zapamiętałam jeszcze z jednego powodu, który
dedykuje tym wszystkim, którzy narzekają na nijakość i brak stylu polskich
małych miasteczek. Nic to w porównaniu z prowincjonalnymi miasteczkami Japonii,
a doskonałym przykładem tego zjawiska jest Awara Onsen. Niby wszystko czyste, zapewne
technicznie sprawne i dostosowane do podstawowych potrzeb ludzkich, ale brzydkie,
chaotyczne i nijakie do obrzydliwości. Zapewne jest to konsekwencja skrajnie liberalnej
polityki gospodarowania przestrzenią, według zasady: każdy może budować co chce
i gdzie chce, jeśli tylko ma kasę. (Stwierdzenie nieco przejaskrawione, ale na
pewno coś w tym jest.) Dodam, że z tego sfotografowanego miejsca ruszają
autobusy na klif Tōjinbō, więc jeśli miasto
chciałoby zadbać o swój image w oczach turystów, to powinno bardziej postarać się
o jakość tego miejsca.
Za oknem autobusu jadącego w stronę klifu krajobraz stawał się stopniowo
coraz bardziej dramatyczny – sylwety sosen powykrzywiane i poszarpane wiatrem,
zapach morza, czarne ptaki na niebie. Dramat narastał – byliśmy już blisko.
Burzliwe niebo w pobliżu klifu
Mimo legendarnie
brzydkiej pogody, Tōjinbō przyciąga turystów z kilku powodów. Zapewne pierwszy
z nich to fascynacja samobójstwem. Wiadomo, że postrzeganie samobójstwa w
japońskiej kulturze było i jest zupełnie inne niż u nas. Nie jest to czyn
haniebny, czy wstydliwy, lecz akceptowany, a nawet podziwiany czy traktowany
jako wręcz bohaterski. Klif Tōjinbō jest jakby stworzony po to, aby udramatyzować
scenerię samobójstwa i w ten sposób podnosić rangę tego czynu. Dlatego tu
podążali i podążają japońscy samobójcy, aby rzucić się ze skały w morze.
Wprawdzie współczesne władze Japonii walczą z tym aprobującym
samobójstwo sposobem myślenia, ale walka z tradycją i to powiązaną z
przekonaniami religijnymi, jak wiadomo, łatwa nie jest. Wciąż zdarzają się tu
samobójstwa, zaś fascynacja tego typu zjawiskami ze strony obserwatorów czy
gapiów wcale mnie nie dziwi. Niestety
jest to zjawisko powszechne w wielu krajach świata
Turyści obserwujący wyspę Oshima i oczekujący na wycieczkę stateczkiem
Inny magnes to porywające piękno tego miejsca. Klify składające się z naturalnie
ukształtowanych słupów kamiennych, np. bazaltowych znajdują się w kilku
miejscach na świecie. Zawsze budzą pytanie, jak to się stało, że natura
ukształtowała coś tak nieprawdopodobnego. W tym przypadku encyklopedie podają,
że „skały klifów powstały pierwotnie 12–13 milionów lat temu w epoce miocenu w
wyniku zmieszania magmy ze skałami osadowymi , tworząc kolumny
andezytu w kształcie pięciokątnym lub sześciokątnym, które zostały następnie zniszczone
przez morze” (Wikipedia). To jest, rzecz jasna, tłumaczenie zrozumiałe dla geologów.
Dla mnie jest to wynik walki tytanów: wulkanu i morza. Tak, czy inaczej jest to
miejsce niezwykłe i piękne.
Klif Tōjinbo
Mam nadzieję, że to nie samobójca
Kolejny powód przyjazdu turystów to
spacer wzdłuż wybrzeża, podczas którego można obserwować najróżniejsze
krajobrazowe skutki zmagania morza ze skałami, zobaczyć bujną,
charakterystyczną dla tego miejsca roślinność. Można przekonać się, że procesy kształtujące
ten krajobraz trwają nadal. Słowem – znów
jest pięknie i wymownie.
Ścieżka spacerowa wzdłuż klifu
Klif - ciąg dalszy
Ścieżką tą można dojść do sąsiedniej
miejscowości, z której piesza kładka prowadzi na maleńką wysepkę Oshima
stanowiącą lokalny koniec świata.
Jest jednak jeszcze jedna atrakcja,
która znacznie mniej mi się podoba, zwłaszcza, że umniejsza wartość wszystkich
pozostałych. Otóż są tu stateczki wycieczkowe, którymi można opłynąć ów klif i
obserwować go od strony morza. Pięknie, ładnie, sama bym chciała, ale na tych
stateczkach zamontowane są głośniki dużej mocy, które nadają muzykę popularną w
stylu disco. Basowe, mechaniczne, dudniące rytmy, prymitywna linia melodyczna,
świdrujące ucho brzmienia, żałosna jakość, ale za to głośno, głośniej, najgłośniej,
jak się da. Żeby to jeszcze była tradycyjna muzyka japońska o melancholijnym
brzmieniu, albo po prostu żeby było ciszej. Nic podobnego, znów ostry atak
kiczu na wszystko, co subtelniejsze. Niestety to powtarza się w Japonii często
i wielu wydaniach.
Stateczek wycieczkowy – dobrze, że tego nie słyszycie
Tak to na Tōjinbō nie wykorzystaliśmy wszystkich
atrakcji, ale i tak było warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz