czwartek, 7 marca 2024

Gesty ważniejsze od słów

 


Ktokolwiek, chociaż na chwilę zetknął się z problematyką komunikacji interpersonalnej wie, że znaczenie mowy ciała w porozumiewaniu się ludzi między sobą jest większe niż na ogół sądzimy. Jest takie znane twierdzenie antropologa Alberta Mehrabiana mówiące, że 7% informacji przekazują słowa, 38% - brzmienie głosu, a aż 55% - zachowania niewerbalne zwane mową ciała. Trudno uwierzyć, zresztą jest to wielkie uproszczenie tej bogatej w niuanse sprawy. Zawsze powątpiewałam czy rzeczywiście tak znaczącą rolę odgrywają gesty i miny, ale pobyt w Japonii przekonał mnie, że nie miałam racji – rzeczywiście mowa ciała bardzo dużo może.

Podstawowa wątpliwość, jaką można mieć w stosunku do wyżej wspomnianych tez to fakt, iż jest to zbyt daleko idące uogólnienie. Przecież każdy akt komunikacji jest inny. Zależy od wielu rozmaitych uwarunkowań. Jednym z nich są różnice w obyczajowości tych, którzy się porozumiewają. Między Polakami a Japończykami te różnice są ogromne. Dlatego wydawałoby się, że przy porozumiewaniu się tych dwu nacji trudno będzie korzystać z mowy ciała. Odnoszę wrażenie, że u Japończyków mowa ciała jest znacznie bardziej skonwencjonalizowana niż u nas. Poza tym całkiem gdzie indziej zarysowane są granice między tym, co wypada, a czego nie wypada robić. Nasze gesty tam często znaczą co innego, lud są wręcz zakazane, np. witanie się „na niedźwiedzia” – wykluczone. Niemal wszystko począwszy od „dzień dobry,” a skończywszy na ”do widzenia” jest inne. A jednak zdarzyły mi się sytuacje dowodzące potęgi tego środka wyrazu, jakim jest właśnie mowa ciała.

Zdarzenie to miało miejsce przed zamkniętą bramą prowadzącą do ogrodów willi cesarskiej Katsura w Kioto
 
Tam poznałam najzupełniej przypadkowo grupę przemiłych pań w moim, więc raczej podeszłym wieku. Były ubrane zwyczajnie oprócz jednej, która z wielkim i bardzo japońskim wdziękiem nosiła pastelowe kimono czy może jukatę (skromniejsza forma kimona). W Japonii takie tradycyjne ubranie na ulicy spotyka się dość często. Została mi po niej urocza pamiątka – maleńki, papierowo-bambusowy wachlarzyk, zdobiony kolorowym malunkiem. Na ostro pomarańczowym tle widnieją dwie fioletowe krowy z niebieskimi nosami i raciczkami, ubrane w barwne czapraki.

Japońska kultura i obyczajowość uwielbia symbole – niemal wszystko oprócz podstawowego, ma też znaczenie symboliczne. Zatem te krowy także muszą coś znaczyć. Naszukałam się tego wyjaśnienia, oj naszukałam, ale już wiem, że…

Nie jest to wyobrażenie żywej krowy, ale zabawki, w której głowa zwierzęcia osadzona jest luźno w korpusie i kiwa się przy każdym najlżejszym ruchu. Podobne figurki pieska przed laty były modne, jako ozdoba samochodu. Krowa taka nazywa się Akabeko (赤べこ) czyli „czerwona krowa”. Jest tradycyjną figurką z rejonu Aizu w prefekturze Fukushima i wzorowana jest na legendarnej czerwonej krowie, która miała pomagać regionowi w czasie różnych kataklizmów. W dzisiejszych czasach figurki służą do poprawiania nastroju i mają przynosić szczęście i zdrowie całemu domowi. Myślę, że moje krówki z wachlarza można ostatecznie uznać za buraczkowo czerwone i cieszyć się do woli z ich krowiej poczciwości. Z żalem można tylko stwierdzić, że czerwona krowa nie podołała swemu zadaniu w roku 2011, kiedy to Fukushima stała się miejscem tragicznego w skutkach tsunami.

W ramach internetowych poszukiwań znalazłam też podobną krowę we wzorzystym czapraku, ale nie czerwoną. Był to chiński symbol noworoczny, roku krowy 2021 . W ramach zbratania z kulturą zachodnią widziałam też takie krowy w czerwonej czapce św. Mikołaja i w kraciastym szaliczku. Czego to ludzie nie wymyślą?!

Wachlarzyk z krowami - zabawkami Akabeko

Ofiarodawczynię wachlarzyka z krowami i jej towarzyszki zobaczyłam z daleka podchodząc do bramy. Tworzyły „ćwierkającą”, kolorową grupkę (tak odbieram ożywioną rozmowę Japonek), czekającą, podobnie jak ja, na otwarcie.

Stałam chwilę sama - w podobnym wieku, ale obca i inna. Popatrywały na mnie z dziecinną ciekawością, więc skinęłam głową z uśmiechem. Natychmiast odkłoniły się, ale trochę głębiej i każda kilka razy, po czym podjęły próbę nawiązania kontaktu. Ta w kimonie, śnieżno białych skarpetkach (Jak oni to robią – ani śladu brudu!) i sandałach getta, wykazywała największą chęć kontaktu. Starając się zaspokoić ich ciekawość podeszłam i zaprezentowałam cały mój japoński repertuar powitalny. Umiałam powiedzieć po japońsku: dzień dobry, że nazywam się tak i tak, i że jestem z Polski. Dałam im moją wizytówkę z nazwiskiem napisanym kataganą, co wzbudziło gwałtowne „ćwierkanie” - pewnie wyraz uznania. Żadna z pań nie mówiła, ani nie rozumiała po angielsku, więc wszystko, co im potem powiedziałam, powodowało krótką dyskusję między nimi - pewnie domyślały się zespołowo, o czym mówię. Szansę stwarzały słowa japońskie zapożyczone z angielskiego, ale, żeby uczynić je zrozumiałymi musiałam je przerobić na modłę japońską. Wstawić samogłoski na koniec słowa i między spółgłoski, jeśli ich brakuje. Być może więc zrozumiały, że zajmuje się architekturą krajobrazu - w porę przypomniałam sobie, że trzeba ladscape przerobić na „landosekejpu”, czy coś w tym rodzaju. Jak one przekazały mi wiadomość, że pani w kimonie jest nauczycielką ceremonii picia herbaty, doprawdy nie wiem. Może dzięki temu, że znałam słowa ocha – oznaczające herbatę i matcha czyli tę zieloną sproszkowaną używaną przy ceremoniach. Tak czy inaczej zalała mnie fala ich życzliwości zakończona wręczeniem mi owego wachlarzyka z krowami. W odróżnieniu od niektórych męskich zachowań, ich przychylność wydawała mi się szczera. Inna sprawa, że ich zachowanie odpowiadało tradycyjnemu wizerunkowi Japonek w relacji do mężczyzn. Mimo wieku były takie uroczo dziecinne, jakby prosiły się o dominacje i opiekę mężczyzn.

Japonki z którymi porozumiałam się prawie bez słów

Ogólnie rzecz biorąc Japończycy oszczędnie używają gestów i jeszcze oszczędniej min. Myślę, że jest to sposób maskowania prywatnych emocji dobrze wychowanego Japończyka. Zupełnie inny bywa stosunek do gestu używanego jako narzędzie do wykonania jakiegoś zadania. Tu Japończycy się nie oszczędzają. Usłużny uśmiech z „tysiącami” ukłonów to sposób na zjednanie klienta. Z naszego punktu widzenia możemy uznać to za przesadę i nieszczerość, ale dobrze byłoby, aby polscy sprzedawcy nauczyli się choć trochę tego przesadzania. Podobną, jak sprzedawcy gorliwością charakteryzują się ludzie zatrudnieni do pokazywania drogi. Jest to zajęcie, które rzadko uprawiane jest w Polsce, a zupełnie nigdy z taką gorliwością i uprzejmością. W Japonii jest ich wielu, zwłaszcza tam, gdzie dzieje się coś nadzwyczajnego, zmuszającego do zmiany rutynowych zachowań. Takich pokazywaczy zatrudnia się np. w związku z remontem ulicy. Japoński pracownik, a właściwie funkcjonariusz tej branży ubrany w hełm i jaskrawą kamizelkę wprost wychodzi z siebie, aby pokazać, gdzie masz jechać lub iść. Jest przy tym nadzwyczaj uprzejmy, wręcz całym sobą demonstruje jak bardzo mu zależy, żebyś bezpiecznie przemieszczała się we właściwym kierunku.

Między miejscem na uniwersytecie w Osace, gdzie byłam zatrudniona, a hotelem uczelnianym, gdzie mieszkałam, akurat wtedy remontowano ulice. W związku z tym trzeba było odrobinkę zboczyć z trasy. Nie było to zbyt skomplikowane, ani szczególnie niebezpieczne. Ulica nie była ruchliwa. Jednak w owym miejscu stał starszy, umundurowany, uzbrojony w świetlistą pałkę pan i wykonywał bardzo wymowne gesty pouczające jak iść. Odtwarzał tę zdumiewającą scenkę z ruchem dla każdej nadchodzącej czy nadjeżdżającej osoby - w stosunku do mnie 2 razy dziennie przez wszystkie dni owego remontu. Gdybym np. zmieniła zdanie, to nie odważyłabym się iść inną drogą, aby nie zrobić mu przykrości. U nas takich panów widuje się, gdy w związku z remontem ruchliwej drogi jeździ się tak zwanym wahadełkiem. Panowie posługują się oszczędnymi gestami, uprzejmi raczej nie bywają, dbają wyłącznie o kierowców, a pieszy niech radzi sobie sam.

Japoński pokazywacz - wzór uprzejmości i zaangażowania

Inny przykład zaangażowanej mowy ciała miałam okazję zaobserwować, gdy pewnego razu zgubiłam się na podziemnej, wielopoziomowej stacji metra, kolei i jeszcze nie wiadomo czego. Była to plątanina przejść, schodów, peronów, sklepów, restauracji – informacje japońsko i angielskojęzyczne pomieszane z reklamami. 

Podziemny poziom centrów komunikacyjo-handlowych

Nie mogłam się połapać w tej dżungli, więc poprosiłam o radę umundurowanego Japończyka – wyglądał na kolejarza. Pokazałam bilet. Natychmiast, z nadzwyczajną gorliwością przejął się misją pomagania obcej, białej pani. Jego znajomość angielskiego była chyba znikoma. Postanowił więc mnie zaprowadzić. Pokluczyliśmy trochę po korytarzach, aż uznał, że jest już blisko i wystarczy, że resztę drogi mi pokażę. Stanął, lekko popychając mnie do przodu, powtarzał „Right, right, righ” i gestem pełnym najlepszych intencji pokazywał w lewo. Zaufałam gestom, poszłam w lewo i trafiłam tam, gdzie chciałam.

Gesty ważniejsze od słów


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powrót do Chiiori

Moje zwiedzanie wyspy Shikoku w roku 2009, podobnie zresztą, jak innych miejsc w Japonii, było najeżone niespodziankami, zaskoczeniami i zag...