piątek, 1 marca 2024

Dziwne, dziwniejsze, kuriozalne

 


Czytając ten tekst zapewne wielu pomyśli, że moja zdecydowana krytyka pewnych japońskich obyczajów jest zbyt surowa, że powinnam być bardziej tolerancyjna, że takie rzeczy zdarzają się także w innych krajach itp. Tak, zapewne tak, nikogo nie będę przekonywać, ale pozwólcie mi wyrazić swoje zdanie. Może znajdą się tacy, którzy je podzielą. Będzie tu mowa o jedzeniu trującej ryby fugu, o grze w pachinko, o modzie na kobiety-dzieci zwane rorīta i o traktowaniu psów tak, jakby były dziećmi.

FUGU

Najdziwniejszym z dziwnych jest szaleństwo ryby fugu (ふ). Widziałam te ryby żywe, pływające w akwarium, które wbudowano w ścianę restauracji Genpin Fugu w Osace. Widziałam też menu z potrawami z ryby fugu. Rozdymka tygrysia, bo tak po polsku nazywa się ta ryba, podobnie, jak inne rozdymki ma dwie bardzo różniące się postacie. Ta pierwsza, na co dzień, niczym szczególnym się nie wyróżnia oprócz brzydoty. Jest wrzecionowata, szara i ponura. Jeśli jednak się wystraszy np. gdy się ją wyciąga z wody, nadyma się powietrzem do postaci kuli z ogonkiem i pyszczkiem. Poza tyn u niektórych rozdymek na całej powierzchni pojawiają się kolce. Może też w podobny sposób nadąć się wodą. W tej drugiej, nadętej postaci jest znacznie ładniejsza.

Żywe ryby fugu w akwarium restauracji Genpin Fugu w Osace

Fugu w postaci rozdętej na wystawie restauracji

Mięso rozdymki jest zapewne smaczne, choć nie wierzę, żeby ten smak był tak wspaniały, aby tłumaczył podejmowanie szaleńczego ryzyka, jakie wiąże się z jej jedzeniem. W niektórych organach ryby fugu znajduje się bardzo silna, śmiertelnie groźna trucizna, która jeśli dostanie się do potrawy, zabija jedzącego i to bardzo okrutną śmiercią. Ryzykant nie umiera bowiem natychmiast, lecz długo oczekuje na śmierć z pełną świadomością nadchodzącego końca, ale bez możliwości ratunku. W ten sposób umiera w Japonii rocznie kilku do kilkunastu smakoszy. Nie słyszałam, aby ryby fugu były serwowane w jakimkolwiek innym kraju.

Są rzecz jasna sposoby przygotowania nietrującej potrawy z fugu, w czym specjalizują się w szczególny sposób szkoleni kucharze, ale nigdy nie ma absolutnej pewności, że wszystko jest w porządku. Na pewno to ten właśnie margines niepewności, a nie ten doskonały smak, tak mocno przyciąga jedzących. Gdyby nie to szaleńcze ryzyko, ryba fugu z pewnością nie byłaby tak sławna.

Menu z rekomendacjami i ostrzeżeniami

Gdy przyglądałam się żywej rybie twarzą w twarz, wrażenie było arcynieprzyjemne i to nie tylko dlatego, że wiedziałam o truciźnie, ale dlatego, że była to szara, okropna morda z wyrazem bezmyślnego okrucieństwa. W drugiej, kulistej postaci, z „usteczkami” wydętymi jak do pocałunku i promienistymi kolcami, fugu jest ładna, a nawet wręcz urocza.

Zawsze irytuje mnie twierdzenie, jakoby podobno przyrodzone prawo ludzi do adrenaliny uzasadniało różne idiotyczne przedsięwzięcia. Jak oceniać, jak zrozumieć, jak nazwać mentalność akceptującą tego rodzaju ryzyko? Jak zrozumieć społeczeństwo, które akceptuje tę fiksację nazywając fugu potrawą narodową? Coś tu chyba nie gra i to bardzo. Jakże blado i niewinnie brzmi w tym kontekście grymaszenie kogoś, kto nie chce jeść kaszanki, ponieważ w jej składzie jest krew!

PACHINKO

Inny rodzaj akceptowanego szaleństwa to granie w pachinko (パチンコ). Tej hazardowej zabawie służą ogromne salony znajdujące się w centrach i pasażach handlowych. Widać i słychać je z daleka, bo są bardzo kolorowe, bardzo migotliwe i bardzo głośne. Wejście do takiego salonu człowieka w miarę normalnego, tak jak ja rozumiem normalność, jest dotkliwą przykrością ze względu na ów hałas i jaskrawość świateł, ale jeśli idzie o ruch, jest tam zadziwiająco spokojnie. Przy automatach do gry ustawionych ciasno rzędami, siedzą ludzie jak zamurowani. Ich wzrok wbity jest w automaty, a ręce wykonują drobne nerwowe ruchy. Siedzą tam starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni tak skupieni na grze, że oderwanie ich od tej czynności wydaje się niemożliwe. Ludzie zaczarowani przez maszyny.

Salon panchiko w Osace

Hałas salonu gry 

Gdy spojrzy się frontalnie na automat, można zrozumieć na czym polega owa gra. Jest tam bajecznie kolorowa pionowa plansza świecąca i migająca przy akompaniamencie rytmicznie powtarzanych elektronicznych, natrętnych melodyjek. Do niej przymocowane są różne przeszkody i kieszonki. Gracz inwestuje w tę zabawę stalowe kulki, które spadają z góry w dół obijając się o owe przeszkody i trafiają do rozmaitych kieszonek. Ostatecznie trafiają w miejsca dające wielką wygraną, albo małą wygraną, albo nic. Gracz może w pewnym, niewielkim stopniu wpływać na przebieg tego spadania.

Grająca w panchiko w salonie w Shinjuku w Tokio

Jest to zatem par excellance gra hazardowa, a ponieważ w Japonii teoretycznie hazard za pieniądze jest zabroniony, wymówką stają się owe kulki, które w sensie fizycznym pieniędzmi nie są. To, że trzeba je kupić aby grać, a potem można je sprzedać, jeśli się wygra, nikomu jakoś nie przeszkadza.

RORITKI

Na ulicach japońskich wielkich miast zobaczyć można znaczną liczbę tak zwanych roritek (ロリータ) czyli dziewczynek i młodych kobiet wystylizowanych na słodkie, nieporadne, naiwne panienki. Są to członkinie młodzieżowej subkultury, która wzięła swoją nazwę od tytułowej bohaterki książki Nabokowa pt. Lolita.

Dlaczego więc rorita, a nie lolita? Japończycy mają trudność z wymawianiem głoski „l”, więc zamieniają ją na „r”. Najbardziej uciążliwym dla turystów przejawem tej zamiany jest słowo „hotel”, które w wielu językach świata brzmi podobnie. Po japońsku brzmi jednak inaczej – hoteru lub nawet heiteru z akcentem na „o”. To „u” na końcu jest konsekwencją innego rodzaju kłopotów. Po japońsku większość słów kończy się samogłoską, więc Japończycy chętnie dodają samogłoski na końcu do słów angielskich, np. giftu czyli podarunek.

Typowa roritka z koleżanką z punkowców

Przez sklepem dla roritek

Roritka ubrana jest na wzór około dwunastoletniej dziewczynki z bogatego europejskiego domu z różnych, ubiegłych epok. Ma bufiastą sukienkę do kolan na halce, pełną falbanek i kokardek, na krzywych nóżkach ma opadające bezradnie skarpetki i buciki zapinane na guziczek. Na głowie burza kręconych włosków ozdobiona kolejną porcją przesłodzonych ozdóbek. W Japonii można dostać skarpetki fabrycznie zmarszczone. Pewnie są tanie, aby mniej zamożne Japonki mogły choć trochę upodobnić się do ideału. Roritka ma szeroko otwarte okrągłe oczka, wpatrzone naiwnie w dal, a usteczka zwinięte w dziubek nie wyrażają chęci mówienia niczego mądrego. Roritka miewa wiele dodatkowych atrybutów, np. parasolkę z koronkami, wózek do wożenia pieska itp.

Podkolanów ki fabrycznie pomarszczone

Dziecko ostatecznie można tak ubrać. Jest gorzej. Są takie starsze nastolatki i młode, dorosłe kobiety, które hołdując tej modzie, próbują mimo wieku utrwalić ten klimat niewiniątka. Nie będę udawała, że mi się to podoba. Mój brak akceptacji dotyczy nie tylko aspektów estetycznych. Jako umiarkowana, ale jednak feministka, uważam, że lansowanie w modzie naiwności, infantylizmu i zwyczajnej głupoty kobiet, jest co najmniej irytujące.

Głoszona w mediach historia tego trendu nie jest dla mnie przekonywująca. Mówi się bowiem, że miał być to sposób na wykreowanie mody na skromny, grzeczny ubiór, przeciwny wyuzdanej modzie odsłaniającej zbyt wiele nagiego ciała. Czy tak rzeczywiście było nie wiem, ale jeśli było, to się nie udało, bo wyszedł trend z wyraźnym pedofilskim podtekstem, o czym świadczy choćby jego nazwa. Nie sposób tego kwestionować.

Dlaczego ten trend tak jednoznacznie kojarzony jest z Japonią, choć dziś wiele firm na świecie produkuję mnóstwo towarów dla miłośniczek tego stylu? Pewnie ma to związek z kulturą Anime, która lansuje podobne klimaty. Można też na to spojrzeć na szerszym tle. Z jednej strony trzeba wziąć pod uwagę tradycję japońską przydzielającą kobietom role służebną w stosunku do mężczyzn. Z drugiej strony widoczne są próby zmiany tej coraz to bardziej krytykowanej sytuacji.

Tak się składa, że nastał taki moment, w którym sama stanęłam wobec znamiennej dla tego problemu sytuacji. Przygotowując się do pierwszego wykładu na Osaka City University wybrałam strój moim zdaniem elegancki ale skromny: czarne spodnie, biała bluzka z falbanką wokół szyi. Wykład się udał, ale po nim Hiroshi, który zaprosił mnie do Japonii, zgłosił uwagę, że źle się ubrałam. Chodziło chyba o tę falbankę i kulkę z kryształu górskiego na skromnym srebrnym łańcuszku, którą miałam na szyi. Bardzo mnie ta uwaga speszyła, choć nie rozumiałam skąd ta krytyka. Potem zauważyłam, że kobiety w środowisku naukowym, to znaczy te, które chcą być traktowane poważnie, ubierają się nad wyraz skromnie: czarny żakiet, czarna spódnica lub spodnie, biała bluzka bez ozdób. Żadnej indywidualności, ozdobności, wdzięku, nic. Jednym słowem odwrotność roritki. O roli kobiet w Japonii jeszcze napiszę. Myślę, że w tej sprawie przemiany są w toku. Zapewne po dziesięciu latach od mojej japońskiej przygody już wiele się zmieniło.
Moja zbyt ozdobna kulka

PIESKI JAK DZIECI

Trochę podobna do przesłodzonej roritkowej subkultury jest moda na traktowanie piesków jak dzieci. To oczywiście nie jest szaleństwo wyłącznie japońskie. W wielu krajach świata bywa podobnie, ale japońskie wydanie jest jakoś powiązane z stylistyką roritki lub lalki Barbie. Ubranka dla psów są często różowe i pełne ozdóbek. Jest też dla nich specjalna biżuteria.

Pieski na spacerku z "mamusią" na ulicy Hakaty

Mniej eleganckie pieski są często wożone na rowerze, ale one już nie nadają się do tej opowiastki, bo przeciwko temu nic nie mam.

Piesek na rowerze

Natomiast a propos piesków przypomina mi się inne, mieszane uczucie, jakiego doświadczyłam będąc w centrum handlowym w mieście Sendai. Mimo hałasu, jaki tam panował, podobnie, jak w innych tego typu miejscach, usłyszałam szczekanie psów. Szybko wytłumaczyłam sobie, że to pewnie kolejny sygnał dźwiękowy lub reklama. Takie niby przyrodnicze sygnały bywają często stosowane, np. ćwierkanie ptaszków na skrzyżowaniach ulic. Szczekanie jednak trwało długo i nie wykazywało żadnej regularności. Okazało się, że był to sklep ze szczeniakami. Jego ścianami były szklane, jasno oświetlone regały podzielone na klatki. Tym razem źródło dźwięku okazało się naturalne, jeśli oczywiście taką koncentrację psów w poziomie i pionie można uznać za coś naturalnego. Mimo, że było czysto i pastelowo, wątpię, czy pieski doceniały ten rodzaj słodyczy. Gdy w roku 2011 dowiedziałam się o straszliwych zniszczeniach miasta Sendai przez pamiętne trzęsienie ziemi połączone z tsunami, przypomniałam sobie ten sklep, a wyobraźnia podsunęła mi obraz tego miejsca w trakcie trzęsienia ziemi.

Nastroje japońskich pasaży handlowych - tu Shinkyogoku w Kioto


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powrót do Chiiori

Moje zwiedzanie wyspy Shikoku w roku 2009, podobnie zresztą, jak innych miejsc w Japonii, było najeżone niespodziankami, zaskoczeniami i zag...