Witraż Scene of light na dworcu Shinagawa w Tokio |
Hiroshi szczęśliwy, czy nieszczęśliwy, targał moją
walizkę na wszystkich licznych odcinkach naszej dworcowo-peronowej trasy i z
każdym metrem okazywało się wyraźniej, jakie miałam szczęście, że podjął tę
brzemienną w skutkach decyzję. Ilość nieruchomych ruchomych schodów, jak na
Japonię była, nadspodziewanie duża. Bez niego już w połowie drogi byłabym
zziajana i wściekła. Chwała mu za to, zwłaszcza że w Japonii od noszenia są
raczej kobiety.
Hiroshi targał tę walizkę z determinacją, ale bez
uszanowania. Ignorował mniejsze i większe przeszkody, zmuszając biedne pudło do
gwałtownych podskoków, których chyba nie przewidywał fabryczny test na
wytrzymałość. Koniec końców walizka nie wytrzymała. Przy wysiadaniu z metra w
Kioto, na skutek skoku z progu wagonu na peron, jeden z prętów trzymadła (to
wysuwane, służące do turlania) oderwał się od korpusu. Próby naprawy nic nie
dały, więc Hiroshi ciągnął za drugi pręt………. i tak po ulicach nocnego Kioto dobrnęliśmy
do hotelu. Po drodze urywały się kolejne elementy, a ja nabierałam pewności –
trudno, potrzebna będzie nowa japońska walizka. Zapytałam więc Hiroshiego,
gdzie można będzie ją kupić. Nie zaoferował pomocy, lecz wymownie zapytał, ile
ta stara miała lat. Na koniec dodał, że pewnie w department store, bo
tam cena będzie przystępna.
Następnego ranka wyruszyłam więc sama na
polowanie. Wśród rozlicznych sklepów na Shijo-dori trudno było rozpoznać ten
magazyn z przystępnymi cenami. Weszłam wprawdzie do jakiegoś wielkiego i
wytwornego salonu, ale zobaczywszy napisy w rodzaju Bvlgari lub Dior, doszłam
do wniosku, że to nie to. Zaatakowałam więc najbliższy hotel, bo recepcjoniści
tym różnią się od zwykłych Japończyków, że nie wstydzą się mówić po angielsku.
Okazało się, że ów elegancki salon to właśnie department store – 7
pięter sklepów na powierzchni dużego kwartału zabudowy.
Tablice informacyjne były wyłącznie po japońsku
więc znalezienie działu walizek zajęłoby mi zapewne cały dzień. Ruszyłam do
kantorka, za którym jaśniały uśmiechem trzy identyczne i identycznie ubrane
panienki – pozornie gimnazjalistki przebrane za stewardesy (Japonia!). Nauczona
poprzednimi doświadczeniami, zapytałam przesadnie wyraźną angielszczyzną, gdzie
będę mogła kupić walizkę. W odpowiedzi jedna z lolitek (po japońsku roritek)
podniosła do góry rękę. Nie zrozumiałam. Powtórzyłam pytanie jeszcze wolniej
i jeszcze wyraźniej. W odpowiedzi, druga też podniosła rękę i dopiero wtedy
pojęłam, że to nie jest ręka, lecz 5 palców i oznacza, że walizki są na piątym
piętrze. Dobrze, że panienki nie wymówiły słowa five (ciekawe, jak by to
brzmiało), lecz ograniczyły się do entuzjastycznego kiwania głowami, gdy
ja je wymówiłam. To była łatwiejsza droga do celu.
W windzie byłam sama, co wywołuje we mnie myśl o
trzęsieniu ziemi (1 punkt instrukcji: Jak
się zachować podczas trzęsienia – nie jechać windą), ale jakoś się udało.
Walizki były, choć nie tak wiele, jak się spodziewałam. Znalazłam egzemplarz
odpowiedniej wielkości. Oczywiście wydał mi się dość drogi, ale niebawem
okazało się, że inne są od 2 do 10 razy droższe. Na przykład modne wśród
młodych Japonek różowe, opalizujące, plastikowe pudło – 4 razy droższe.
Podjęłam więc decyzję – kupuję. Gdy wyjawiłam ją sprzedawcy, nastąpił wybuch
entuzjazmu całego działu. „Patrzcie – oto ta biała kobieta kupuje walizkę!”
Wszystkie panienki i młodzieńcy zaczęli biegać wokół mnie prezentując walizkę i
jakieś papierki związane z tą sprawą. Okazało się, że walizka ma gwarancję i że
należy mi się zwrot podatku. Sprzedawca szczęśliwie znał i nie wstydził się
wymówić słowa tax. Sądziłam, że zwrot ten nastąpi na lotnisku, ale
sprzedawca znał też słowo airport i gorąco zaprzeczał, pokazując palcem
na dół. Nie dałam się spławić. Sprzedawca zjechał ze mną na dół i oddał we
właściwe ręce.
Starszy, siwy, nobliwy pan siedział za biurkiem i
wyglądał, jak nestor rodu właścicieli tej firmy, który dogląda z góry, czy aby
wszystko idzie jak należy. Na mój widok natychmiast wstał i skłonił się nisko z
czarującym uśmiechem. Wszystko, co od tego momentu robił było objawem wielkiej
i niepohamowanej radości. ”Oto ta biała dama z paszportem i rachunkiem w ręku
kupiła u nas walizkę! Co za szczęście! Tak - jakże się nie cieszyć, skoro
należy jej się zwrot podatku! Proszę siadać, wówczas ja też siądę i będę mógł
załatwić tę przeuroczą sprawę.
Oczywiście, to przecież znakomita marka!” Pan zmienił okulary, żeby ją
odczytać. „Tak, tak - wspaniały wybór. Tylko Szanowna Pani mogła go dokonać.
Proszę zatem o paszport i niewątpliwie niezasłużoną grzeczność polegającą na
wypełnieniu tego małego formularza. Ach! Ach! To paszport z Polski –
wspaniale!” Jego entuzjazm wznosił się na wyżyny bliskie euforii.
Mój rozmówca niespodziewanie, jako pierwszy z
poznanych przeze mnie Japończyków, powiedział poprawnie Polando, zamiast Pōrando. Zamiana
„r” i „l” to błąd charakterystyczny dla tej nacji, np. hoteru zamiast hotel,
sararimen zamiast salary man). Wyraziłam satysfakcję, że ów pan
poprawnie wymówił nazwę mojego kraju. Mój komplement przyjął z rozczuleniem i
zaraz kazał swojej asystentce powtórzyć kilka razy Polando, Polando, Polando.
Potem przećwiczyłam na nich słowo Polska – trzy spółgłoski razem!!! Dzielnie próbowali.
Kupujcie walizki w Kioto!
Nie koniec na tym. W formularzu była data
urodzenia. Wiadomość, że urodziłam się w roku 1945 została głośno i z wielkim
uznaniem, publicznie odczytana. „Ja urodziłem się w 1948. Cóż za radosna
zbieżność!” Wprowadzona w nastrój tymi kaskadami niepohamowanej radości
oświadczyłam, że to dobra generacja. Pan zatem utonął w podziękowaniach za moją
jakże pochlebną, lecz niewątpliwie słuszną konstatację. Dobrze, że nie urodził
się przed wojną, bo miałabym problem z pytaniem, co to uosobienie słodyczy
robiło podczas wojny.
Po otrzymaniu ok. 1000 jenów (równowartość ok. 40
zł) i licznych pożegnaniach, udało mi się wyjść wraz z zakupioną walizką
świetnej firmy. Byłam bardzo, bardzo rozśmieszona i może nawet trochę
szczęśliwa.
Oto właśnie, czym między innymi, my mieszkańcy
dalekiego Pōrando (z akcentem na pierwsze „o”) różnimy się od
Japończyków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz